Moja TSR-owa przygoda zaczęła się dość niepozornie, choć teraz wiem, że nie istnieje coś takiego jak przypadek. Przez kilka lat pracowałem w różnorodnych projektach, współfinansowanych ze środków Unii Europejskiej. W 2019 roku pracowałem ze 100 osobami, które były zagrożone wykluczeniem społecznym. Osoby te były uczestnikami dwóch projektów, których jednym z założeń była możliwość pracy uczestników z coachem oraz coachem rodziny.
Założenia projektów były proste – zatrudnić doświadczonego coacha, zaś ten – dostępnymi mu narzędziami – wydobędzie z ludzi pomocne zasoby, pomoże rozwinąć umiejętności, zwiększy ich motywację i aktywność, co oddali od uczestników projektu widmo wykluczenia.
Takie były ramowe założenia projektów, z którymi miałem się zmierzyć. Spełniałem wszelkie wymagania rekrutacyjne, w tym posiadałem wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu coachingu i szkoleń w świecie biznesu. Nie sądziłem jednak, że kontekst ma tak wielkie znaczenie i znajomość świata biznesu niekoniecznie będzie użyteczna w pracy z klientami pomocy społecznej.
Początek był niezły – zostałem bardzo dobrze przyjęty przez moich podopiecznych oraz miałem wsparcie fantastycznego zespołu specjalistów, w tym psychologa, doradcy zawodowego oraz trenerów pracy. Kasia, Ola, Michał i Marcin – dziękuję.
Każdy z uczestników projektu, czy to w układzie indywidualnym czy też rodzinnym miał określoną liczbę godzin do przepracowania ze mną. Frekwencja nie stanowiła problemu i wszystkie spotkania odbywały się terminowo.
Po pierwszym miesiącu pracy stwierdziłem ze zdziwieniem, że muszę się zmierzyć ze zjawiskami, które mogą mieć wpływ na możliwość zamknięcia projektu z sukcesem. Pierwszym z nich było wydobywanie zasobów. Okazało się bowiem, że narzędzia coachingowe, tak skuteczne w świecie biznesu, tutaj po prostu nie działają. Sięgnąłem do zaufanych źródeł, zintensyfikowałem moją pracę „u podstaw” a jedynym efektem, jaki udało mi się uzyskać, była moja narastająca frustracja – nie działało to tak, jak trzeba. Narzędzia nie były odpowiednio dobrane do materiału, z którym się mierzyłem. Drugim zjawiskiem był opór uczestników, którzy choć uczestniczyli w spotkaniach, zdawali się mieć inny plan na życie niż ten, który był nakreślony projektem.
Wracałem do domu wykończony i zastanawiałem się, co robię nie tak. Pewnego dnia pomyślałem, że jeśli ma to dalej wyglądać w taki sposób, to wyląduję na terapii. Potrzebowałem rozwiązania.
Podczas jednego ze spotkań naszego zespołu projektowego rozmawialiśmy na temat szkoleń i studiów, w których warto wziąć udział, aby rozwinąć nasz własny potencjał. Moi współpracownicy snuli plany o ścieżkach dalszego rozwoju. Wtedy padła informacja, że w moim rodzinnym Olsztynie będzie organizowane szkolenie TSR. Sam nie wiem, dlaczego właśnie ono wydało mi się tak interesujące, że podniosłem głowę znad wypełnianych dokumentów projektowych, aby dopytać, co to takiego. Krótka informacja, jaka uzyskałem okazała się być tak intrygująca, że wszedłem na stronę Centrum Rozwiązań z ofertą szkolenia.
Co to jest ten TSR i dlaczego do tej pory o nim nie wiedziałem?
Czy pomoże mi to w wykonywanej pracy?
Czy mnie przyjmą?
Czy dam radę bo przecież nie jestem psychologiem?
Zapisałem się!
Nie było łatwo od samego początku, gdyż sala szkoleniowa znajdowała się na „wysokim” trzecim piętrze (odpowiednik V p.) i nie było windy. Zamiast niej, na schodach został umieszony napis „nie ma windy do sukcesu”. Jak bardzo to korespondowało ze słowami prowadzącego, który podczas tego zjazdu miał nam powiedzieć, że TSR jest prosty, ale nie jest łatwy. Tak – pokazały to schody do sali szkoleniowej – wejść jest prosto, ale wcale nie łatwo, szczególnie gdy narzeka się na brak kondycji.
Na szczycie schodów jednak czekał człowiek niezwykły, który w mig pomagał znaleźć rozwiązanie na wszystko – prof. Jacek Szczepkowski. Mając ponad 20-letnie doświadczenie na sali szkoleniowej, zarówno jako trener jak i uczestnik, będąc słuchaczem trzech studiów podyplomowych, od pierwszych słów wiedziałem – ten prowadzący ma moc. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że będzie moim mistrzem oraz superwizorem w drodze do certyfikatu PSTTSR.
Zdecydowaną większość grupy stanowiły psycholożki, w grupie uczestników było tylko dwóch mężczyzn. Wspominam o tym, gdyż początkowo absolwentki studiów psychologicznych traktowały się jako lepsze, bardziej predystynowane do nauki tej wiedzy, wyrażające zdziwienie, co nie-psycholodzy robią na tym szkoleniu, także kwestionując w kuluarach podczas przerw kompetencje do udziału w nim ze względu na brak odpowiedniego przygotowania. Ich zachowanie nie wspierało w żaden sposób procesu nauki, a nawet pogłębiało wątpliwość „co ja tutaj robię”. Tę wątpliwość podczas pierwszego zjazdu skutecznie „wykasował” prowadzący ukazując, że można być świetnym ekspertem od TSR nie będąc psychologiem.
Wykład – ćwiczenie, wykład – ćwiczenie, kolejna wiedza lądowała w głowie i kolejne umiejętności były ćwiczone. I cały czas echem odbijały się w mojej głowie słowa Jacka, pierwsze jakie zanotowałem w zeszycie podczas szkolenia: „nie problem z którym przychodzi klient, ale jego potrzeby i cele”. Pod koniec pierwszego dnia wiedziałem, dlaczego nie szła mi praca z moimi klientami projektowymi – oni po prostu mieli inne cele, niż autorzy projektu, w którym brali udział. No tak, ale co dalej? Pojawiała się nadzieja, że poznam jakąś technikę, która pomoże mi w codziennej pracy.
Prowadzący, jakby w odpowiedzi na moje myśli, powiedział, że techniki nie są najważniejsze w pracy pomagacza, że to nie techniki czynią terapię. I tu pojawiło się zwątpienie – jeśli nie poznam specjalnych technik, to w jaki sposób będę mógł dobrze wykonywać zadania, które zostały mi powierzone w projekcie, skoro moje dotychczasowe umiejętności nie są wystarczające? I tu znów odezwał się prowadzący, że probierzem dobrej pracy pomagacza jest użyteczność tego, co robimy dla naszego klienta, oraz to, czy pasuje to do jego kontekstu. I znów zaczynało do mnie docierać, że nie liczy się w tym wszystkim moja prawda, moja mapa świata – tylko ta, którą posługuje się klient.
Wtedy pomyślałem sobie, że przedstawiane zasady podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach może nie dotyczyć moich klientów. Wszak są przecież „zagrożeni wykluczeniem”, „patologiczni”, „niedostosowani”. Jak zatem z nimi pracować? No i znów odezwał się Jacek mówiąc, że nie diagnoza decyduje o sposobie pracy terapeutycznej. Ale jak to? – pomyślałem zrezygnowany, odpuszczając ocenę i z zaciekawieniem czekając na to, co będzie dalej.
A dalej była filozofia centralna i to było jak wstrząs, który zdawał się zmieniać wszystko. Działa – rób więcej; nie działa – rób, co innego; nie zepsuło się – nie naprawiaj. Powoli zaczęły się pojawiać rozwiązania, jak będę pracował z moimi podopiecznymi od poniedziałku. Wiedziałem już, że nie mogę z nimi dalej eksplorować ich problemów, gdyż nadając im takiego znaczenia podczas pracy na sesji powoduję, że zaczynają rosnąć. Zamiast tego warto, abym skupił się na ich zasobach, i to właśnie im zapewnił odpowiednią uwagę i dał energię do wzrostu.
Tylko jak wydobywać te zasoby, skoro ich nie widać? Jak to zrobić TSRowo, gdyż metodologia coachingowa nie działała? I wtedy poznaliśmy komplementowanie, które pozwalało na wydobywanie, wzmacnianie i rozszerzanie zasobów klienta w drodze ku zmianie.
Nasz pierwszy zjazd trwał dalej, a ja już miałem tyle narzędzi do wypróbowania. W sumie to nie mogłem się doczekać pierwszego roboczego spotkania z klientem. Byłem bardzo ciekawy, jak zadziała to, co poznałem poza bezpiecznymi warunkami „laboratoryjnymi”.
W poniedziałek po szkoleniu miałem zaplanowane cztery spotkania z moimi projektowymi klientami. Zacząłem robić użytek ze świeżo zdobytej wiedzy i zobaczyłem, że cele moich klientów nie są zbieżne z celami projektu – oni po prostu chcieli świętego spokoju oraz wystawienia odpowiednich zaświadczeń dla pomocy społecznej. Żaden z nich tak naprawdę nie chciał być „aktywizowany”. Już samo uświadomienie sobie, że byli w relacji goszczenia i jak należy wtedy pracować, pozwoliło ruszyć proces dalej.
Od początku pierwszego spotkania demonstrowałem głęboki szacunek do mojego klienta, uznając jego podmiotowość oraz gościnnie zaglądałem do jego świata, aby go poznać. Przestałem być ekspertem, który realizuje cel projektu – stałem się aktywnym słuchaczem i towarzyszem podróży. Kliencie byli zadziwieni zmianą sposobu pracy, tak samo jak ja, pracując z postawy niewiedzy, byłem zadziwiony tym, co mi mówią. Usłyszałem także wtedy, że „pan dziś cały czas się dziwi”.
Wiedziałem także, że nasza relacja jest krótkoterminowa, zakreślona czasem trwania projektu, zaś moi klienci w jakiś sposób funkcjonowali do czasu wzięcia w nim udziału. I będą dalej po nim funkcjonować. Zacząłem zatem zgłębiać strategie na to funkcjonowanie, co pozwoliło mi poznać zupełnie inny świat. W pewnym momencie poczułem się jak turysta odwiedzający obce kraje, gdyż świat każdego z moich podopiecznych był inny.
Zmieniłem także ilość moich interwencji i zdałem się na minimalizm. Zaufałem modelowi i okazało się, że prawdą jest to, że „mniej znaczy więcej”. Miałem takie wrażenie, które potwierdziła późniejsza opinia klientów, że udział w sesji tego dnia był przełomowy i pozwolił ostro ruszyć do przodu. Gdy wspominam tamte dni, to wciąż jest to dla mnie zadziwiające, gdyż mniejszym wysiłkiem osiągnąłem zdecydowanie więcej.
Dzięki TSRowi przestałem widzieć „projektową patologię” a zobaczyłem ludzi w ich skomplikowanych, złożonych światach. Światach, do których dostałem zaproszenie, aby je poznać, zgłębić i samemu nauczyć się czegoś o funkcjonowaniu w rzeczywistości jakże odmiennej od mojej. Zobaczyłem światy, których gospodarze świetnie wykorzystują okoliczności życiowe poprzez przyjęte strategie. Bardzo dużo wziąłem z nich dla siebie, gdyż miały charakter uniwersalny.
Podczas spotkań zadbałem o uprawomocnienie (empowerment) klientów, aby przywrócić im pełne poczucie sprawczości i chętne podejmowanie autonomicznych decyzji dotyczących ich życia. To było jedno z najtrudniejszych i wymagających zadań, gdyż zdecydowana większość z nich zdawała się unosić na falach życia, targana jego prądami i wykazywała brak wiary na wpływ na cokolwiek.
Samostanowienie klienta oraz jego konsekwencje były kolejnym aspektem ważnym w mojej pracy. Ukazanie tego, że klient ma „swoje życie w swoich rękach” i nikomu innemu niż jemu samemu nie będzie zależeć na nim otwierało drzwi do dalszej pracy.
Od samego początku świetnie działała mi skala, może dlatego że bardzo ją polubiłem. Dobrze przyjęli ją także klienci chętnie dokonując wyboru swojego miejsca na niej i dziwiąc się, że rzeczywiście tak wiele zrobili już w drodze do zmiany. Myślę sobie, że polubiłem ją tak bardzo dlatego, ponieważ dawała szansę na ocenę postępu oraz pokazania choćby maleńkiej zmiany. Pozwalała także orientować się w zaawansowaniu procesu.
Nierzadko skala stawała się przyczynkiem do rozmowy o wyjątkach. I właśnie ten typ rozmowy o przeszłości pojawiał się tylko na naszych spotkaniach. Lubili je także moi klienci, gdyż pokazywały, jak dobrze sobie radzili i dawały potencjał poradzenia sobie w przyszłości.
A co było dalej? Dalej zaczęła dziać się magia, którą powodowały proste słowa. Sesje indywidualne i grupowe nabrały innego, bardziej użytecznego dla klientów, charakteru. Wszyscy uczestnicy zakończyli projekt z sukcesem, niemniej dla każdego z nich oznaczał on co innego – każdy z projektu wziął tyle, ile miał wziąć. Dla mnie zaś projekt zakończył się referencjami za dobrze wykonaną pracę.
Przedstawiłem kawał swojego TSRowego świata. Chyba zachowałem się jak rasowy praktyk metody – coś pominąłem, coś rozwinąłem, coś dodałem.
Korzystając z okazji chciałbym wyrazić wdzięczność wszystkim, na których jako klientach – świadomych i nie – praktykowałem do tej pory TSR. Dziękuję także moim koleżankom i kolegom, z którymi jesteśmy w procesie certyfikacji, gdyż bardzo wiele się od nich uczę. Tutaj szczególne podziękowania dla Agaty oraz Piotra, których dobre słowa zawsze pomagają – nawet nie wiecie, że te słowa padają zawsze wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebuję.
Nade wszystko dziękuję moim mistrzom na czele z profesorem Jackiem Szczepkowskim oraz pozostałym członkom zespołu Centrum Rozwiązań z Torunia – Joannie Roch oraz Arturowi Lewińskiemu. Bez Was nie byłoby Michała w TSRze.
Dziękuję Magdalenie Szutarskiej, z którą mam zaszczyt i przyjemność pracować na superwizjach, Ewie Majchrowskiej za fantastyczne szkolenia i uchylenie drzwi do jej niezwykłego warsztatu, Tomaszowi Świtkowi za to, że umarłem i narodziłem się na nowo, Agnieszce Turskiej-Majewskiej, Tomaszowi Majewskiemu oraz Igorowi Rotbergowi za systematyczne rozszerzanie mojej perspektywy.
Wszyscy wymienieni powyżej kształtują mnie jako terapeutę i umożliwili mi napisanie tych słów „ja i mój TSR”.
PS.
Jak zacząć drogę z TSR? Ja zdecydowanie polecam Centrum Rozwiązań z Torunia (kliknij) – tutaj zdobędziesz solidne podstawy, aby ruszyć dalej w tę niezwykłą podróż.